Czy powiedzieć o kobiecie w ciąży „ona” to brak szacunku?
Czy wiecie, że w Wielkiej Brytanii wprowadzono właśnie nowe zasady porozumiewania się z kobietą w ciąży?
Tak, tak, ja wiem, że kobiety w ciąży bywają roztargnione. Zostawiają auto na pół dnia z drzwiami otwartymi na oścież (dobrze, że nie zapomniałam wziąć kluczyków), czy wychodzą na zakupy i zapominają połowy rzeczy, które miały kupić, również tabliczka mnożenia czasem je przerasta, szczególnie od 7 w górę. Ale żeby jakiś specjalny język stosować?
Okazuje się jednak, że inicjatywa wynika z konieczności wyrażenia większego szacunku do kobiet w ciąży. O tak, szacunek zawsze się należy. Ale czy na pewno musi być to zapisane w wytycznych dla brytyjskich ginekologów i położnych?
Według nowych standardów kobieta w ciąży nie może być określana jako „ona”. Jak przeczytałam to po raz pierwszy to stwierdziłam, że pewnie chodzi o konieczność zwracania się w liczbie mnogiej, czyli „oni” gdy w brzuchu siedzi chłopak lub „one” gdy jest dziewczynka. Ale nie – nie o to kaman.
O co więc chodzi?
O wyrażanie większego szacunku do kobiet w ciąży, szczególnie w trakcie porodu.
Komfort jest potrzebny każdej rodzącej, bo cała reszta jest tak niekomfortowa, że chociaż entourage i osoby przebywające blisko powinny jakoś to nadrabiać. Ważne jest również ograniczenie stresu, bo każdy stres matki komplikuje sytuację dziecka.
My mamy w Polsce Standardy Opieki Okołoporodowej w formie rozporządzenia Ministra Zdrowia, ale o konkretnych grzecznościowych zwrotach językowych nie ma tam słowa. Jest tylko taki ogólny zapis:
„Rodzącą traktuje się z szacunkiem oraz umożliwia się jej branie udziału w podejmowaniu świadomych decyzji związanych z porodem. Osoby sprawujące opiekę powinny umieć nawiązać dobry kontakt z rodzącą i mieć świadomość, jak ważny jest ton rozmowy, ich postawa oraz słowa kierowane do rodzącej. Należy zapytać rodzącą o jej potrzeby i oczekiwania, a informacje w tym zakresie wykorzystać do wspierania i kierowania rodzącą podczas porodu.”
Nowy przewodnik Royal College of Obstetricians i Gynecologists opublikowany niedawno w British Medical Journal podchodzi do tematu znacznie bardziej precyzyjnie.
Zakazuje między innymi używać słowa „ona” w obecności ciężarnej.
Pod hasłem szacunku wobec kobiet w ciąży opracowano przewodnik językowy dla położnych, który określa alternatywne zwroty dla różnych terminów.
Lekarze Andrew D. Weeks, Catherine Williams i Natalie Mobbs piszą w artykule na temat nowych zasad: „Choć pewnie rzuca się w oczy myśl o poprawności politycznej posuniętej do obłędu, zmiana jest uzasadniona. Po pierwsze, opieka okołoporodowa musi nadążać za zmianami w normach społecznych i oczekiwaniami oraz powinna je odzwierciedlać.”
Zamiast więc używać medycznych niezrozumiałych i niepokojących dla rodzącej kobiety określeń typu „możliwy uraz płodu”, co może od razu podnieść ciśnienie rodzącej, w momencie gdy musi ograniczyć stres do minimum, użyć należy „zmiany w rytmie serca dziecka” co wzbudza mniejszy niepokój.
Podobnie, nie wydaje się złym pomysłem zastąpienie zniechęcającego języka bardziej pozytywną terminologią. Zdecydowanie lepiej powiedzieć „powolne parcie” niż „nieudane parcie”.
Nie można też używać zwrotu „ona” przy rodzącej, trzeba użyć imienia kobiety.
Jak dziecko już się urodzi nie powinno być określane jako „duże dziecko”, mimo, że jest to obiektywny termin oparty na pomiarach. Zamiast tego, musi być nazwane „zdrowym dzieckiem”. W końcu nie chcemy aby noworodek od swoich pierwszych chwil życia żył z kompleksem grubasa.
W sekcji „szanując kobiety jako autonomiczne osoby dorosłe” zabroniono używania „dobra dziewczyna”, aby zachęcić kobiety do parcia. Zamiast tego autorzy sugerują, żeby mówić: „Idzie naprawdę dobrze”. No tak tekst „dobra dziewczyna”, a jeszcze lepiej „dobra dziewczynka” od razu przywodzi mi na myśl starego faceta z brodą, który ma ochotę na młodą laskę.
Wytyczne sugerują również, żeby używać sformułowań: „szyjka macicy ma 7 cm rozwarcia” zamiast po prostu abstrakcyjne „7 cm”.
Za niedługo w skrajnych przypadkach formułowania takich regulacji dojdzie do tego, żeby do rodzącej nie zwracać się jako do kobiety (bo może kobietą się nie czuje) ani tym bardziej jako matki (bo może wcale nią nie chce być, albo jest tylko surogatką). Ale nie ma obaw, Polski na pewno to nie dotyczy.
Nie ulega wątpliwości, że niektórym lekarzom, a nawet położnym bardzo brakuje dobrego podejścia.
Ale czy myślicie, że warto byłoby przygotować taki podręcznik dla polskich lekarzy i położnych? Może w Polsce też przydałoby się zdefiniować takie zasady.
Co sądzisz o takiej politycznie poprawnej terminologii porodowej? Jakie śmieszne czy dziwne teksty pamiętasz ze swojego porodu?
Źródła:
Noemi Demi
Blog Noemi Demi to znacznie więcej niż zwykły blog, to inspiracja do działania, do wyboru tego co najlepsze dla Ciebie i Twojego dziecka, do zamieszania Ci w głowie i do zmian, jeśli tylko odważysz się wprowadzić je w życie.
Szukasz witamin, suplementów i zdrowej żywności dla siebie i dziecka? Zajrzyj do naszego sklepu
DISCLAIMER:
Moje artykuły to osobiste przemyślenia na temat szeroko pojętej tematyki zdrowotnej na bazie informacji z jak najlepiej wybranych źródeł oraz własnego doświadczenia. Nie zastępują profesjonalnej porady lekarskiej. Pamiętaj – o swoim zdrowiu i zdrowiu swoich dzieci decydujesz Ty sama.
Wystarczyłoby, gdyby przestrzegali tych regulacji, które obecnie (często tylko na papierze) obowiązują. Mnożenie martwego prawa rodzącym raczej w niczym nie pomoże….
Masz rację. Poza tym nawet gdyby był taki regulamin – to nie koniecznie znaczy to, że będą przestrzegać. Niestety jest tak z tego co słyszę od dziewczyn, że w szpitalach państwowych jest zazwyczaj straszne podejście, w prywatnych już się nauczyli, że jak są mili to mają po prostu więcej rodzących i łatwiej o kontrakty z NFZ.